czwartek, 8 stycznia 2015

Michnika esej o Woroszylskim na bazie wiersza Bułata ...

Mówi pan Olbrychski

„Nie chcę mówić po rosyjsku,
Rosjanie wyrządzili Polsce dużo krzywd...”

(karteczka z widowni)

Nie język tu zawinił - tłumaczy pan Olbrychski -
w nim wszystko mieści się pojemne ma granice:
mowa straganów, jej obierki i ogryzki,
sztubacki żart i wiecznych ksiąg stronice.
Po groszu dokładają profesje, stany, kasty...
Czy Moskwa, czy Warszawa - cóż warte są wyrzuty?
Nie język winowajcą - lecz stary duch lokajski -
Moskiewski czy sarmacki - co przeżarł mózg zatruty.
Kiedy wrogości płomień fatalny rozgorzeje
i krwią nabiegnie oko, i mściwe grzmi orędzie,
cóż ma do tego język, co ludzkie zawarł dzieje,
i miłość, i nadzieję, co było i co będzie?”

Przecież ten wiersz Bułata, wspaniałego człowieka i - nieodżałowanej pamięci - przyjaciela wielu Polaków opowiada nie tylko o przyzwoitym i mądrym zachowaniu Daniela Olbrychskiego. Opowiada on także o stosunku pewnej formacji polskiej inteligencji do Rosji i Rosjan.

Tę formację cechowała - i cechuje - sympatia do Rosjan, przyjazna fascynacja kulturą rosyjską i szczera niechęć do wszelkich form imperializmu i despotyzmu wielkorosyjskiego, od Iwana Groźnego poczynając, a na Stalinie i Breżniewie kończąc.

Wiktor Woroszylski należał do wybitnych przedstawicieli tej formacji - jako autor książek o Sałtykowie-Szczedrinie [rosyjski satyryk, publicysta], o Majakowskim, o Jesieninie, o Puszkinie; jako wydawca wielu antologii i tomów poetów rosyjskich; jako tłumacz literatury rosyjskiej. Był wolny od kompleksów właściwych rusofobii. Sądził, że ludzie z plemienia rusofobów, którzy twierdzą, że wszystko, co rosyjskie, jest szkodliwe, bezwartościowe i godne pogardy, stanowią problem dla psychiatry, a nie dla debaty o kulturze współczesnej. Woroszylski pokazywał "inną Rosję" - Rosję ludzi duchowo wolnych, Rosję zbuntowaną przeciw despotyzmowi, Rosję wielkiej literatury i wielkiego cierpienia. Nie był wyjątkiem; to była wspaniała plejada polskich antytotalitarnych rusofili: Seweryn Pollak (któremu Woroszylski zadedykował ostatnią książkę), Jerzy Pomianowski, Witold Dąbrowski, Ryszard Przybylski, Andrzej Drawicz, Andrzej Walicki, Andrzej Mandalian, Ziemowit Fedecki - a przecież to tylko niektóre nazwiska, przykładowo przywołane z długiej listy. To im zawdzięczamy odkrycie ducha rosyjskiej wolności, odkrycie głosów Rosji przyjaznej Polsce. Wsłuchiwaliśmy się w te głosy - ponad jazgotem oficjalnej propagandy o wieczystej przyjaźni polsko-radzieckiej - by usłyszeć przyjacielski ton literatury rosyjskiej, z której uczyliśmy się jak - by przywołać słowa Sołżenicyna - żyć bez kłamstwa.

I
Powiadał Cyprian Kamil Norwid:

I pożegnałem kraj, i brzegi znane
Odepchnąłem nogą, jak wioślarz z łodzi
Ziemię odpycha - i jak odgarnia on pianę
Leniwo-płynną i luźną...
Kraj! - gdzie każdy - czyn za wcześnie wschodzi,
Ale książka - każda za późno!

Słyszymy w słowach Norwida ton pożegnalny - tak odchodzą pisarze świadomi bezwzględnej ważności słowa, a zarazem przeświadczeni o jego nieskuteczności. O tej "nieskuteczności słowa" sporo napisał Woroszylski w notach biograficznych rosyjskich poetów, którymi skomentował swoją przygodę z literaturą rosyjską. Zastanawiam się, czy książka "Moi Moskale" opublikowana w dziesiątą rocznicę śmierci pisarza "wzeszła" za późno? A może w samą porę? Może właśnie dzisiaj, gdy wartościowe polskie książki o rosyjskiej kulturze (np. Adama Pomorskiego czy Grzegorza Przebindy) pozostają na marginesie głównych debat; gdy z Moskwy dobiegają nas groźne pomruki chamskiej, zakłamanej propagandy; gdy w Polsce słyszymy z ust ważnych osób w państwie głosy pełne głupiej rusofobii - może właśnie dzisiaj ten sporządzony przez Woroszylskiego dar od przyjaciół Moskali ma szansę odegrać rolę sygnału, że w Polsce nie wszyscy pogrążyli się w odmętach antyrosyjskiego resentymentu? Może teraz właśnie polscy "prawdziwi antysowieccy rusofile", do których sam siebie chętnie zaliczam, powinni uświadomić sobie i bliźnim, że czas powrócić do poważnej rozmowy o Rosji i kulturze rosyjskiej? O polityce nawet nie wspominam - jesteśmy związani z naszym rosyjskim sąsiadem tysiącem nici - emocjami i gniewem, bólem i nadzieją. Odwracanie się do Rosji tyłem to gorzej niż głupota - to błąd.

II
"Moi Moskale" to znakomita antologia - bardzo osobista, starannie przemyślana i przygotowana, ostentacyjnie nieobiektywna. Są tu piękne wiersze o miłości (cudowny przekład z Puszkina, z Cwietajewej - "Próba zazdrości"), o religii (Awierincew), o historii (Błok), o Polsce (Samojłow, Okudżawa, Dolina, Ratuszyńska).

Słyszę już jednak protest filologa pedanta. Cóż to za wybór - powie pedant - gdzie nie ma Lermontowa, Tiutczewa, Briusowa, Klujewa, Feta? Cóż to za antologia - dorzuci - gdzie prawie nie ma utworów wysławiających samodzierżawie carów, rewolucję bolszewicką i Stalina? Gdzie nie ma żadnych wierszy antypolskich od Puszkina "Oszczercom Rosji" po Rożdiestwienskiego "List do Andrzeja Brauna", dość paskudny utwór z epoki polskiego Października? Powtórzmy tedy - to jest osobista antologia Wiktora, to jego pożegnanie z literaturą, z życiem, z nami wszystkimi. To rodzaj testamentu pisarza, któremu kultura polska tak wiele zawdzięcza - choć może sobie tego jeszcze dostatecznie nie uświadomiła.

I jeszcze jedno - czym jest tłumaczenie wierszy? Przekład jest nie tylko odtworzeniem, interpretacją, ale jest też samodzielnym utworem literackim. Nieprzypadkowo pewne przekłady Mickiewicza (z Byrona czy Goethego) bądź Tuwima (z Puszkina czy Swietłowa) funkcjonują jako wiersze poetów polskich. Podobnie Wiktor Woroszylski wypowiada w swoich przekładach siebie samego; zdaje sprawę ze stanu własnego ducha; mówi do nas w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Ponieważ wierszy nie da się streszczać, będę je cytował. Sprawdźmy np. fragment z Majakowskiego:

Niech podzwania obficie.
Fryzjer siwy wytropi rąbek.
Mam nadzieję
wierzę:
nigdy nie przyjdzie
do mnie
haniebny rozsądek

Czytając to, pomyślałem, że to słowa przysięgi, którą Wiktor złożył sobie w bardzo młodym wieku. I pomyślałem, że - mimo wszystkich meandrów swej biografii - pozostał im wierny.

Rozsądny to on nigdy nie był...

III
Był starszy ode mnie o prawie 20 lat. Zanim poznałem go osobiście, był już dla mnie postacią niemal mityczną. To jego nazwisko, obok Leszka Kołakowskiego i Romana Zimanda, wymienił Władysław Gomułka w przemówieniu na plenum KC PZPR w 1957 r. jako nosiciela "rewizjonizmu", który miał zagrażać "kierowniczej roli partii". Zaś Woroszylski - tak jak dwaj pozostali - odmówił jakiejkolwiek samokrytyki. Był to w moich oczach - zbuntowanego nastolatka - rodzaj nobilitacji.

Gomułka, paradoksalnie, miał rację: oni byli naprawdę niebezpieczni, naprawdę "zagrażali". Zrozumiałem to prędko, czytając kolejne tomy poetyckie Wiktora z lat 1955-68; czytając jego książkę o Majakowskim i "Sny pod śniegiem", opowieść o Sałtykowie-Szczedrinie.

Po wielu latach w nocie o Majakowskim napisał:

„Był idolem mojej wczesnej młodości i naśladowałem go we własnych wierszach i chciałem, jak on czuć się »rewolucjonistą « w życiu i poezji - trochę później zaś, nie przestając podziwiać jego wyobraźni i karkołomnej maestrii języka poetyckiego, zdałem sobie sprawę, że swoją »rewolucyjność « co najwyżej wymarzył i usiłował wmówić w siebie i w innych, naprawdę zaś był skłóconym z życiem romantykiem łaknącym miłości i cierpiącym z powodu kamiennej obojętności świata. Cała egzystencja Majakowskiego była dramatem nieuchronnie zmierzającym do samobójczego finału - i kiedy ujrzałem ją w tym świetle, uświadomiłem sobie również, że wśród tysiąca biografii poety opublikowanych w jego ojczyźnie ani jedna nie jest biografią prawdziwą. Taką postanowiłem sam napisać, a nawet nie tyle napisać, co (...) - zgromadzić »akta sprawy « i »ułożyć je w pewien ciąg zgodnie ze swoim rozumieniem wagi i związku wydarzeń «. Ta książka (...) jest najbliższa „filmowi dokumentalnemu zmontowanemu ze starych zdjęć i zapisów dźwięku”. Śmiem uważać, że w tym filmie nie ma fałszu, jakkolwiek są niewątpliwie luki”.

Byłem - i to nie tylko ja - olśniony "Życiem Majakowskiego", tym "filmem dokumentalnym" zmontowanym przez Wiktora Woroszylskiego. Oto zobaczyłem inną Rosję, inną rewolucję, innego Majakowskiego, z którego bolszewicy zrobili swoją ikonę. To był Majakowski "ludzki", a nie propagandowo-oleodrukowy. I wtedy pomyślałem, że bardzo "ludzki" musi być też jego biograf.

Bliżej poznałem Wiktora dopiero później, jakoś jesienią 1971 - i tę dość bliską znajomość ceniłem sobie niepomiernie. Był człowiekiem prawym, rozumnym, ogromnie utalentowanym i bardzo ciekawym rozmówcą. Zarazem jednak był kimś niełatwym, pełnym sprzeczności i niedomówień. Wielu z tych niedomówień nie rozumiałem - choćby jego losów okupacyjnych, naznaczonych ukrywaniem się przed hitlerowcami z powodu żydowskiego pochodzenia. Nigdy o tym nie mówił, a ja nie śmiałem dopytywać. Może dlatego nie zrozumiałem jego autobiograficznej książki "Literatura", do której Witek przywiązywał dużą wagę, a która wydała mi się wtedy porażką literacką.

Dziś myślę, że autor, który zdecyduje się napisać książkę "Życie Wiktora Woroszylskiego" wedle tej samej metody, co książka Witka o Majakowskim, napisze zarazem pasjonującą historię istotnej części inteligencji polskiej; tej części, która najpierw z entuzjazmem - ba, z fanatyzmem! - zaakceptowała komunizm, a potem z pasją i gniewem odrzuciła go i zwalczała. Dla takiego autora "literatura" Woroszylskiego będzie cennym źródłem wiedzy; temu autorowi chętnie przekażę listy, które pisał do mnie, gdy przebywałem w kolejnych więzieniach - listy przyjacielskie, serdeczne, dodające otuchy i siły.

Wiktor często bywał taki właśnie - przyjacielski, serdeczny, lojalny. Ale bywał też inny: apodyktyczny, nietolerancyjny, zamknięty we własnych racjach.Artur Międzyrzecki zanotował w swoim dzienniku opowieść o pisarzu, którego nazwiska nie wymienił:

"Był przed laty stuprocentowym doktrynerem i nie znosił żadnych sprzeciwów. Później stał się stuprocentowym antydoktrynerem i znowu nie znosił żadnych sprzeciwów. Teraz jest stuprocentowo tolerancyjny i znowu nie znosi żadnych sprzeciwów".

To mogło być o Witku. Czy jednak w tym portrecie każdy z nas, ludzi, którzy wtedy - tak słabi i niemal osamotnieni - rzucili wyzwanie dyktaturze, nie odnajduje własnych rysów?

Ja z całą pewnością własne rysy odnajduję.

IV
W pisarstwie Witka fascynowało mnie jego zmaganie się ze sobą i ze światem; uporczywe szukanie prawdy i definiowanie się na nowo. Nie miał w sobie nic z koniunkturalizmu, z pogoni za modą - był autentyczny aż do bólu, który nieraz sam sobie zadawał. Był fanatycznie szczery w płomiennych deklaracjach "pryszczatego", który pisał wierszowany pamflet na Stanisława Mikołajczyka, a potem wiersz apologetyczny o Feliksie Dzierżyńskim; był szczery, gdy w wierszach "odwilżowych" rachował się z koszmarami epoki stalinowskiej, w drapieżnej publicystyce tamtego czasu, a zwłaszcza w przejmującym "Dzienniku węgierskim", gdzie opisał rewolucję antystalinowską z perspektywy płonącego Budapesztu.

W epoce polskiego Października był redaktorem naczelnym "Nowej Kultury", najważniejszego tygodnika literackiego tamtego czasu, którego redakcję rozpędzono wiosną 1958 r. po pogromowym ataku Andrzeja Werblana, jednego z ideologów aparatu partyjnego.

Potem, gdy zapanowała gomułkowska "nasza mała stabilizacja", napisał "Sny pod śniegiem", opowieść o Sałtykowie-Szczedrinie, w której - w sposób zaszyfrowany, choć przejrzysty - opisał krytycznie swoje doświadczenie fascynacji rewolucją, swój epizod wiary w "odwilż" i odgórną reformę państwa przeprowadzoną przez liberalnego władcę; wreszcie - opisał los pisarza w świecie dyktatury, jego wysiłek obrony wolności i prawdy, jego grę z cenzurą i despotą. Sam Wiktor prowadził przecież taką grę jako redaktor "Nowej Kultury", jako felietonista "Filmu" i "Więzi".

Ze "Snów pod śniegiem" wynotowałem kiedyś fragment o "odwilży".

Pisał Wiktor:

Odwilż - to odrodzenie przyrody, a zarazem - obnażanie wszystkich kup gnoju.

Z gór spływają czyste potoki, a z podwórek - wszelka nieczystość, wszelkie plugastwo, jakie ukryła zima.

Powietrze pełne wiosennych woni, aromatów odradzającego się życia, ale także - gnilnych wyziewów unoszących się z kloak.

Odwilż - w człowieku budzą się słodkie niepokoje, najlepsze porywy serca, a zarazem - wszystkie zwierzęce instynkty.

Odczytywałem sobie te słowa zawsze wtedy, gdy w Polsce dochodziła do głosu - choćby na krótko - wolność.

Znalazłem tam również fragment pełen proroczego pesymizmu:

... gdy historia przybiera taki lub inny obrót, niepodobna go zmienić; jedne zjawiska wynikają z innych; oczom naszym ukazują się znienacka, ale w rzeczywistości dawno już się skradały; omamieni reputacją trwałości, jaką miał poprzednio porządek rzeczy, przeoczyliśmy je; teraz brak nam sił nie tylko do oporu, lecz i do łagodzenia szczególnej ich brutalności.

A potem następowały słowa gorzkiej samooceny:W swoim czasie byłem filarem ładu, czyli - wywłaszczycielem, cudzołóżcą i przeniewiercą. Nie tylko nie dostrzegałem w tym grzechu, lecz żywiłem szczere przekonanie, że właśnie na tych trzech wielorybach cały świat stoi. Dziś dopiero, kiedy bezpowrotnie stałem się człowiekiem upadłym (chwilami zaś odnoszę wrażenie, iż miano to bliskie jest mianu człowieka w ogóle), zdałem sobie sprawę, że żadnych tu wielorybów nie ma.

Trzeba wiele przemyśleć i przecierpieć, by skreślić takie wyznanie.Niedługo przed śmiercią przetłumaczył wiersz Roberta Rożdiestwienskiego, który poeta rosyjski napisał, walcząc ze śmiertelną chorobą.

Na nic nasze kluczenie, wiemy - tamto zawsze nas znajdzie...
Moi mili, nieskończenie drodzy,
Żegnajcie!
Moi bliscy, moi kochani, złoci,
Proszę, jeszcze zostańcie i pobądźcie z powrotem młodzi!
Z nagła nie zapadajcie w tę rosyjską topiel bezdenną.
Żyjcie. I - no tak - pożegnajcie się ze mną.
Kraju, który mnie przyjmie, z tego miejsca nie widać.

Kogokolwiek skrzywdziłem, proszę dzisiaj : wybacz!
Oczy wasze całuję,

Cichło błagam o zmiłowanie.
Drodzy moi, złoci, nie ma rady -
to pożegnanie.
Chciałem pojąć sens bezsensownych losu zamierzeń.
Dusza zgadła...
Lecz nie wszystko stało się na papierze.

V
Na zawsze została w Wiktorze zadra z tamtych młodzieńczych, stalinowskich lat. Wypominano mu to zresztą nieustannie, gdy tylko zabierał głos w obronie wolności i prawdy. A zabierał ten głos często: w obronie więźniów politycznych, przeciw cenzurze, przeciw dyskryminacji Polaków w ZSRR, przeciw zmianom w konstytucji, które czyniły z Polski kraj formalnie podległy ZSRR. Pisał i tłumaczył dla prasy podziemnej i emigracyjnej, także dla rosyjskiego "Kontynentu". Był jednym z redaktorów specjalnego "rosyjskiego" numeru "Aneksu". Jego zaangażowanie w inicjatywy opozycyjne należało w środowisku literackim do wyjątkowych.

Był też Wiktor jednym z animatorów literatury drugiego obiegu - współtwórcą i redaktorem "Zapisu", pierwszego literackiego kwartalnika podziemnego. To na tych łamach publikowali bez cenzury Jacek Bocheński i Kazimierz Brandys, Stanisław Barańczak i Adam Zagajewski, Ryszard Krynicki i Marek Nowakowski, Kazimierz Orłoś i Andrzej Drawicz. No i wielu innych.

Myślę, że powtarzał w tamtych latach nie tylko strofę ze swego wiersza: "nigdy nie byłem taki wolny". Powtarzał też - jakbym go słyszał - za Włodzimierzem Wysockim:

Nie lubię

Ja nienawidzę fatalnego końca,
nie lubię, kiedy los się śmieje w nos,
nie znoszę pory roku, dnia, miesiąca,
gdy kością w gardle staje własny głos
Nie lubię, gdy się draństwem chełpią dranie,
nie lubię, gdy nieśmiali drżą jak liść,
ani gdy zaglądając mi przez ramię,
ktoś obcy razem ze mną czyta list.
Nie lubię siebie, gdy mnie tchórz obleci,
i wstyd, i wstręt ogarnia wtedy mnie.

Bardzo nie lubię, gdy strzelają w plecy,
a kiedy między oczy - także nie.

Nie wierzę ludziom, gdy za głośno klaszczą,
we mgle frazesów głupio mi i źle,
nie lubię, gdy pod sierść mnie jacyś głaszczą
i gdy żelazo zgrzyta mi po szkle.
Odpycha mnie zarozumiała sytość
I mierzi język, co zapomniał słów
Takich zwyczajnych: „honor”, „przyzwoitość”...
O, niechby je przypomniał sobie znów!
Nie bawi mnie, gdy dołki kopią w nocy,
gdy podstawiają nogę - kiepski żart.
Nie lubię i przemocy, i niemocy,
Tylko Chrystusa mi na krzyżu żal...
W zaduchu plotek duszę się i krztuszę,
mam za złe pustym, rozmemłanym dniom.
Nie lubię, gdy butami włażą w duszę,
a jeszcze bardziej - kiedy plują w nią.

Niemiłe mi igrzyska, targowiska,
ich zgiełk i taniość, i w rękawie nóż

Słyszałem, że jutrzenka zmian nam błyska,
lecz tego nie polubię nigdy już.

VI
W środowisku literackim szanowano odwagę Wiktora, ale też nie szczędzono mu złośliwości: "Znowu jest na czele, znowu dyktuje innym, jak mają postępować". Była w tych określeniach zawiść, jakieś utajone kompleksy, niechęć do człowieka, który przełamał barierę inercji i lęku - co przecież wtedy było dość wyjątkowe. Ciekawie i kompetentnie opisał te paradoksy publicznego wizerunku Wiktora Jacek Bocheński w mądrym eseju napisanym po śmierci przyjaciela. Także władza komunistyczna umiała docenić postawę obywatelską Woroszylskiego - bywał obłożony zakazem drukowania, internowany w stanie wojennym, wielokrotnie brutalnie atakowany przez oficjalną propagandę.

Miało to zresztą pewien nieszczęśliwy skutek uboczny - recepcja pisarstwa Woroszylskiego była swoiście zdeformowana. Niemal każda ocena - pozytywna czy krytyczna - jego utworów funkcjonowała jako akt polityczny; odważny obywatel przesłaniał wybitnego pisarza. W „Moich Moskalach” napisał Wiktor w nocie o Nataszy Gorbaniewskiej, świetnej poetce lirycznej, że „paradoks jej losu polega na tym, że w oczach »publiczności « poetkę zasłoniła jakby inna postać o tym samym imieniu i nazwisku - bohaterka historycznego gestu (było nim uczestnictwo 25 sierpnia 1968 w manifestacji siedmiorga desperatów na placu Czerwonym w Moskwie przeciw inwazji na Czechosłowację) i żmudnej opozycyjnej codzienności (należała do inicjatorów i redaktorów wydawanej w samizdacie „Kroniki wydarzeń bieżących”); poetka, mniej widoczna, żyła w drobnym ciele działaczki”.

Coś z tego było - choć może nie w tym stopniu - także w losie pisarskim Wiktora. I jeśli coś mu się należy dzisiaj od nas, to - bezspornie - przyzwoite wznowienie jego najważniejszych książek. Niech te książki otrzymają szansę życia - po życiu pisarza.

Zaś "Sny pod śniegiem" - to znakomite dokonanie prozy polskiej, w której dźwięczy melodia i błyszczy piękno języka rosyjskiego - winny trafić do lektur szkolnych. Powtórzmy bowiem: Polski nie stać na ignorowanie czy lekceważenie Rosji, kraju o tragicznej historii, której do końca nie rozumiemy; narodu, który na tragizm losu odpowiadał wielką - wciąż zbyt słabo znaną Polakom - literaturą. Co wiemy choćby o wojnie domowej? W "Moich Moskalach" pomieścił Wiktor wiersz Maksymiliana Wołoszyna "Wojna domowa". Oto on:

Jedni podnieśli się z podziemi,
z kamieniołomów, fabryk, zesłań,
Ciemną wolnością zamroczeni
I gorzkim dymem wielkomiejskim.
Drudzy - bojowe zwarli szyki -
Potomstwo siedzib zrujnowanych,
Gdzie ojców, braci mordowanych
Kryją wioskowe cmentarzyki.

W jednych wciąż szumi odurzenie
Pradawnych rzezi i pożarów,

Duch rozbójniczy nadal drzemie
Zarudskich, Sieniek, Kudejarów.

Drudzy - korzenie wyszarpane,
Zatruty duch stolicy Newskiej,
Tołstoj i Czechow, Dostojewski -
Naszego czasu ból i zamęt.
Jedni wciąż roją na plakatach
O burżuazji rozdeptaniu,
Jutrzenkach i proletariatach,
I raju, który tu powstanie.
Drudzy - to kwiat i smród imperiów,
Warstwa, co kładzie się za warstwą -
Całej kultury proch i perły,
Fetysze, wiara, niedowiarstwo.
Jedni - wyzwolić Moskwę, naprzód! -
I dalej blask historii mnożyć,
Drudzy, żywioły rozpętawszy,
Chcą cały świat na nowo stworzyć.
W jednych i drugich wojna tchnęła
Zachłanność, gniew i serca nieład,

A za wodzami, herosami
Drapieżca skrada się i węszy,

By zęby w kąsek wbić największy,
Rzucić się stadem rozpasanym,
Rosję roztrwonić i wyprzedać,
Spalić jej lasy, zgnoić zboża,
Wychłeptać rzeki, kruszce, morza,
Zbezcześcić po kopułę nieba.
Przeto wśród łanów stratowanych
Grzmot bitwy słychać nieustanny,
Zaś tu i tam nad szeregami
Głos dźwięczy jeden i ten sam:
„Ten, kto nie z nami - przeciw nam,
Niema bezstronnych, słuszność - z nami”.
I ja jedyny między nimi
W płomieniu szalejącym, w dymie,
Uparcie usty bezsilnymi
Za jednych modlę się i drugich.

To jest ważny wiersz - dla rozumienia Rosji, dla rozumienia stosunku Wiktora do Rosji. Wiktor miał serce dla Rosji "czerwonego" Majakowskiego i "białego" Bunina, dla Rosji Mandelsztama i Achmatowej, Pasternaka i Sołżenicyna, Ajgiego i Brodskiego. I pewno za taką Rosją - jednych i drugich - powtarzał za Maksymilianem Wołoszynem słowa modlitwy.

VII
Pytam sam siebie: co by mówił Witek o dzisiejszej Rosji? O dzisiejszej Polsce? Trudno zgadywać, ale spróbuję.

O nacjonalistach wielkorosyjskich, których głos jest coraz bardziej donośny, powtórzyłby chyba za Bellą Achmaduliną:

O, słowo ścisłe - szumowiny!
Jak się gotują, jak się burzą!
Mroczne są twarze ich i czyny,
i rządzi mrok szumowin duszą.
Ja sama - w ich kolisku ciasnym,

i jadowitym wzrokiem boa
popatrzą na mnie z piedestału.

nie umiem ukryć się przed zgrają,
ich lepkie dłonie, jakby ciastem
wysmarowane, mnie chwytają.
Co dotykalne, co jadalne -
ich nieprzeparte budzi żądze.
Takie łaskawe są dziś dla mnie,
takie są dziś obiecujące.
Lecz spadnie cios i będzie bolał
zadany spętanemu ciału,


Drewnianą ręką sędzia skinie
i wargi skrzywi prorok mroczny:
- Ten dar roztrwoni się i zginie! -
zawyrokuje sąd zaoczny.
Ale i ja znam los szumowin
i wiem, że mu się nie wywiną.
(Choć tyle dusz ich podstęp złamał,
Zdradził i zbrukał szumowiną).
Oto, co w księdze ich pisane:
że mącąc chciwie i zawzięcie,
na same siebie są skazane,
na mroczne swoje beztalencie.

Cóż, to nieźle by pasowało także do polskich rycerzy "moralnej rewolucji". Tych jednak Witek potraktowałby raczej ironicznym wierszem Daniela Charmsa:

Fadiejew, Kałdiejew i Piepiermałdiejew
raz wyszli na spacer po lesie, po rosie,
w cylindrze Fadiejew, smokingu Kałdiejew,

a Piepiermałdiejew z zegarem na nosie.
I sokół nad nimi skrzydłami trzepotał,
w powozie skrzypiącym kłusując błękitem.
Fadiejew chichotał, Kałdiejew łomotał,
a Piepiermałdiejew wywijał kopytem.

Lecz raptem powietrze przybrało kształt kuli
i w niebo uniosło swój upał i zapał.
Fadiejew się skulił, Kałdiejew się wtulił,
a Piepiermałdiejew za drzewo się złapał.
Lecz, bracia, tchórzliwą porzućmy niewiarę,
gdy mędrcy pląsają po linie, po trawie.
Fadiejew z kartonem, Kałdiejew z zegarem
a Piepiermałdiejew z nahają w rękawie.
I huczy zabawa, i dzieją się dzieje,

aż kury zapieją po krzakach i dachach.
Fadiejew, Kałdiejew i Piepiermałdiejew

ho-ho-ho się śmieją, hi-hi-hi, ha-ha-ha!

Ech, ci demaskatorzy "łże-elity", nowi inżynierowie dusz ludzkich... Witek, komentując Charmsa, może by tylko dorzucił sarkastycznie, że - mimo nahaja w rękawie - ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

VIII
Witek, przynajmniej w ostatnich kilkunastu latach swego życia, stał się w jakimś sensie chrześcijaninem. Pogardzał dyktaturą, ale strzegł się pogardy wobec ludzi. Profetyczny duch literatury rosyjskiej odnajdywał w wierszach, które nie tylko zapowiadały nadciągające katastrofy, ale były jakąś formą zmagania się z Apokalipsą, która zarażała ofiary łajdactwem oprawców. Utożsamiał się - myślę - z przesłaniem wiersza Ireny Ratuszyńskiej, w którym zamknął "Moich Moskali". Pisała poetka - więziona w łagrach - o swych oprawcach:

Ich prorocy sczezną w suchych wiatrach,
Ich poeci obrócą się w popiół,
I nie będzie wiosny im ni światła,
I jutrzenki rosą ich nie skropią.
To jest sprawiedliwe - i jak jeszcze!
Że też ziemia nikczemników nosi...
Z góry chlusną w nich ogniste deszcze.
I nie rozpoznają dnia i nocy... Tak być musi - sami sobie winni!
Lecz ja sprawę z losem mam osobną -
Niech tu będę
W tym dniu i godzinie,
Bym choć kogoś zasłoniła sobą.
Zatem - żyć bez zemsty; zło dobrem zwyciężać...

Nie oznacza to, rzecz prosta, rezygnacji. Postawą Witka była konsekwentna "niezgoda na ukłon"; kraj dyktatury zdefiniował jako "państwo faszystowskie". Te formuły swych wierszy przeciwstawiał podłym klimatom swego czasu, rządom ludzi marnego kalibru. Te rządy były jak powolne, wyniszczające działanie cuchnącej gnojówki. W tym zaduchu coraz trudniej było oddychać.

Gdzieś w okolicach marca 1968 - nie pamiętam dokładnie - Witek przełożył i opublikował wiersz Maryny Cwietajewej z cyklu "Marzec". Taka była jego odpowiedź na ekscesy polskiej komunistycznej "czarnej sotni", bastardów polskiego faszyzmu:

Łzy moje gorzkie... - gdzież
Z tym pójść, co w gardle tkwi!
O Czechy - strugo łez!
Hiszpanio - strugo krwi!
Góra, posępny głaz
Nad globem, czarny gość...
Już czas - już czas - już czas
Powiedzieć Stwórcy: dość.
Odmawiam - słyszysz! Być -
Tu, w tym - przenigdy, jak?
Odmawiam - słyszysz! Żyć -
W nieludzi domu - ja?
Z wilkami placów wyć?

Z rekinów prądem współ
Istnieć - wśród ciał się kryć -
Z ławicą płynąć w dół?
Odmawiam. Wzrok i słuch
Odmawia. Odtąd - niech
Ze wszystkich ludzkich słów
Zostanie jedno: nie.

W pewnych momentach, w sytuacjach granicznych, ocalenie godności i swobody duchowej zależy od tego, czy ten znak przeczenia i odmowy, to słówko "nie"; potrafimy głośno wypowiedzieć.

Wiktor Woroszylski potrafił...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz